Komentarze: 2
Gdzie jest moja nadzieja?
Jestem bez nadziejna . . .
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Gdzie jest moja nadzieja?
Jestem bez nadziejna . . .
Dziś się trochę zagubiłam w życiu. Pomieszały mi się uczucia z marzeniami, sny z rzeczywistością. Dzisiaj tylko samotność potrafiła mnie prawdziwie przytulić, powiedzieć, że wie, co mi jest, że ona mnie rozumie, że nie jestem wariatką, która ma luki w psychice. Nie tylko potrafiła mi to powiedzieć, ale dodatkowo uświadomić mi to i dodać swego rodzaju otuchy, że nie jestem sama (to zdanie zabrzmiało ironicznie). Nie wyczuwałam dziś ludzi. Trochę bardziej powietrze mi smakowało, chociaż nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Krzyczę od środka, ze nie chcę, ale nie staram się sobie tego uświadomić do pewności gdyż zbyt duże pokłady zdołowania niezrozumiałego powstałyby we mnie i zniszczyły doszczętnie jeszcze w miarę dobrze udawane życie. Tu jest najtrudniej w związku z tym, że nie wiem, do czego odnosi się ten niemy krzyk. Najprawdopodobniej coś woła, że nie chcę Jego, ale moja intuicja podpowiada mi, że to nieodpowiednia interpretacja odśrodkowego skomlenia. Najuczciwiej byłoby powiedzieć, że to właśnie przez niepewność. Mały choćby atom wątpliwości powoduje całkowite odrzucenie tego, co trzymałam czy mocno czy delikatnie za koniuszek. Za koniuszek ostatnio trzymałam szczęście, ale niestety znowu przyszła piękna, szczupła, idealna niepewność. Ona bez wątpienie potrafi zawalić mi świat, chociaż nie jest to jedynie jej wina, szczególnie należy chyba zwrócić uwagę na osobę, która na tą niepewność patrzy z boku i nie widzi, ze mnie ona boli i że ją dostrzegam być może niestety. Znacznie teraz zaczęłam to gmatwać, rozprostujmy. Wiem chyba, a z pewnością to sobie nieustannie wmawiam – „On mnie nie kocha”. Podobno kocha. Powtarza na okrągło, inni to niby wiedzą, wmawiają we mnie, a ja nie wierzę i nie wiem czy chcę uwierzyć. Ale dlaczego chciałabym nie wierzyć. Może ze strachu przed możliwie silniejszym bólem niż odczuwam w ciągłości całej mojej niewiary, czyli w ciągłości tej niby miłości. Też mi sprostowanie, miałam już nie gmatwać, ale nie umiem (albo nie chcę – nie wiem). Denerwują i rozrywają mnie ciągłe pytania. Nadchodzą najczęściej w nocy, analizując cały dzień i biegną do oczu sprawdzić, czy już ich niepewność mnie zaatakowała. Za dnia dają o sobie znać, ale wtedy uciekam szybko do innych, pod uśmiech, albo rozmowę. Może jak tchórz, ale w dzień pomaga i nie zabiera powietrza.