Archiwum czerwiec 2002


cze 30 2002 Marzenia
Komentarze: 4

"A kto wie czy za rogiem

nie stoi aniol z Bogiem

nie obserwują zdarzeń

i nie spelniają marzeń

i warto mieć marzenia

by doczekać ich spelnienia"

beznadziejna : :
cze 28 2002 ?
Komentarze: 1

Co do wczorajszego dnia, ilość stresów w nim zawartych przerosła moją psychikę. O 10:00 poszłam do kościoła, „bliższe spotkanie” z Bogiem stanowiło dla mnie silną podporę dnia. Niestety i ona okazała się być za słabą mimo tego, że uciekałam się do niej przez cały czas. Przecież nie wolno gnębić Szefa i wyrzutami i prośbami, i dyskusjami ze sobą we własnym umyśle (chorym). . . . . . .

Wybrałam się z rodzicami do dziadków odległych od nas o godzinę. Mała wieś, którą ubóstwiam nie tylko ja, ale także moje pomieszanie z poplątaniem, bo w tym „świecie” można naprawdę zatopić się słodko-cicho w swoich myślach, nawet tych strasznych i okrutnych. A poza tym, babcia zawsze upiecze te swoje niesamowite jabłeczniki i serniki, które muszą każdemu człowiekowi choć o milimetr poprawić humor. Rozdrażnienie psychiczne rozpoczęło się naturalnie od cioci i sióstr, które tam zawitały. Wujo pije cały czas, nie ma dnia, a w tym dniu minuty w której byłby trzeźwy. Trwa to przecież od dobrych 3 lat i nic się nie zmienia, jest jedynie gorzej. Wynosi z domu różne rzeczy byleby tylko mieć na alkohol, jeżeli denaturat można nazwać alkoholem. Dla cioci z całą tą sprawą związane są różne argumenty: dzieci, cierpienie, bezczynność, strach, wiara w dwóch znaczeniach-„Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozłącza” i jeszcze kilka z pewnością. Jednak i niestety to nie było głównym zagadnieniem dzisiejszego dnia. Po odjeździe cioci rozmowa została skierowana w kierunku jej córek, moich sióstr. Dziadek powiedział, że Renata ma jedną łopatkę wyżej i widoczne jest to, ze pod łopatką narasta coś w rodzaju garbu. Zaczął się lament, szloch, różnego rodzaju podejrzenia i domysły. Opowiadał, że pilnował dziewczyn i Renata akurat się przebierała, podszedł i kazał się pokazać, a ona odpowiedziała z łzami w oczach: „Dziadziuś nie patrz na mnie bo ja jestem krzywa”, po czym zasłoniła się włosami. Dziadek, babcia, mama płakali, a ja rozładowywałam się wewnętrznie, nie miałam siły ; z pytaniem „Dlaczego? ” na czele narastała we mnie złość. Czy naprawdę nie mają dość cierpienia? To wie tylko jedna „osoba” i ta właśnie „osoba” nie udzieli odpowiedzi ani nie podpowie rozwiązania. Wydaje się też – nie zlituje się, chociaż wiemy, że to nie tak. Ona po prostu ma te swoje wszystkie plany co do nas, a my musimy znosić i trwać żeby później było nam lepiej, a raczej żeby jej udowodnić, ze zasługujemy na to żeby kiedyś było nam lepiej. Ale jak tu patrzeć na cierpienie 11 letniego dziecka i nie ranić sobie serca tak głęboko, ze aż na wylot. Jak tu siedzieć bezczynnie nie mogąc pomóc, mogąc jedynie czuć w sobie cholerne jakieś rozżalenie, współczucie, ból, smutek, rozgoryczenie, pretensje, załamanie, przygnębienie i do tego wiedzieć, ze to nie jest nawet połowa tego co czuje to dziecko, co czuje moja siostra. Całą noc rozmyślania jak ja podtrzymywać na duchu, co robić by czuła się dobrze, jakie rady jej oferować, jak wyrazić gotowość do bycia przy niej w każdym momencie jej zachcianki. I totalna pustka i jedynie nic. I żeby się piekło za szybko nie zapchało.             

 

beznadziejna : :
cze 25 2002 Błąd w psychice
Komentarze: 1

 

Ja mam jakiś błąd w psychice. Chyba znacznie lepiej byłoby zostawić wczorajszy dzień w spokoju, udać, że go nie było, ale zdaje się to być niemożliwe z powodu konsekwencji, które za sobą niesie. Całość dnia była dla mnie w większości cierpieniem (być może niepotrzebnie), które w pewnym momencie stanęło w gardle i nie potrafiąc utrzymać ciężaru runęło do ucieczki - naprawdę coś może runąć do ucieczki. Na policzkach czułam tylko gorące wodospady, jak powódź, jak lawina wrzątku z mieszanką dużej ilości goryczy, żalu i przytłaczającej przykrości. Mimo wszystko opanowałam się i postanowiłam ominąć ten dzień tego udawanego i tak życia . . . (podsłuchiwanie) . . . 

 A dzisiaj jeszcze wszystko się samo wytłumaczyło, mimo to cierpiałam nadal. Przyszfendały się inne przykrości, całkiem niezrozumiałe. Ale kolejny raz nade mną zapanował, stało się tak, że zbyt czule mnie przytulił i byłam zmuszona dalej go kochać. Zbyt dużą falą słów i spojrzeń mnie obsypał. Miałam przed sobą przestrzeń ogromną i ciepłą, przyciągała mnie nie tylko swoją niewidzialną siłą, ale i siłą rąk. I nie mogłam się dłużej bronić, przed przytuleniem do tej upragnionej przestrzennej płaszczyzny. Wszystko zdaje się być bardziej dla mnie upokarzające, ale ja nie mam siły wytrwać w swojej złości, gdy zerknę choćby na jego wzrok, gdy przesłyszę się choćby tym jego bezczelnym przepraszam. 

beznadziejna : :
cze 24 2002 Jestem beznadziejna
Komentarze: 2

Gdzie jest moja nadzieja?

Jestem bez nadziejna . . .

beznadziejna : :
cze 24 2002 Coś o niepewności
Komentarze: 1

Dziś się trochę zagubiłam w życiu. Pomieszały mi się uczucia z marzeniami, sny z rzeczywistością. Dzisiaj tylko samotność potrafiła mnie prawdziwie przytulić, powiedzieć, że wie, co mi jest, że ona mnie rozumie, że nie jestem wariatką, która ma luki w psychice. Nie tylko potrafiła mi to powiedzieć, ale dodatkowo uświadomić mi to i dodać swego rodzaju otuchy, że nie jestem sama (to zdanie zabrzmiało ironicznie). Nie wyczuwałam dziś ludzi. Trochę bardziej powietrze mi smakowało, chociaż nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Krzyczę od środka, ze nie chcę, ale nie staram się sobie tego uświadomić do pewności gdyż zbyt duże pokłady zdołowania niezrozumiałego powstałyby we mnie i zniszczyły doszczętnie jeszcze w miarę dobrze udawane życie. Tu jest najtrudniej w związku z tym, że nie wiem, do czego odnosi się ten niemy krzyk. Najprawdopodobniej coś woła, że nie chcę Jego, ale moja intuicja podpowiada mi, że to nieodpowiednia interpretacja odśrodkowego skomlenia. Najuczciwiej byłoby powiedzieć, że to właśnie przez niepewność. Mały choćby atom wątpliwości powoduje całkowite odrzucenie tego, co trzymałam czy mocno czy delikatnie za koniuszek. Za koniuszek ostatnio trzymałam szczęście, ale niestety znowu przyszła piękna, szczupła, idealna niepewność. Ona bez wątpienie potrafi zawalić mi świat, chociaż nie jest to jedynie jej wina, szczególnie należy chyba zwrócić uwagę na osobę, która na tą niepewność patrzy z boku i nie widzi, ze mnie ona boli i że ją dostrzegam być może niestety. Znacznie teraz zaczęłam to gmatwać, rozprostujmy. Wiem chyba, a z pewnością to sobie nieustannie wmawiam – „On mnie nie kocha”. Podobno kocha. Powtarza na okrągło, inni to niby wiedzą, wmawiają we mnie, a ja nie wierzę i nie wiem czy chcę uwierzyć. Ale dlaczego chciałabym nie wierzyć. Może ze strachu przed możliwie silniejszym bólem niż odczuwam w ciągłości całej mojej niewiary, czyli w ciągłości tej niby miłości. Też mi sprostowanie, miałam już nie gmatwać, ale nie umiem (albo nie chcę – nie wiem). Denerwują i rozrywają mnie ciągłe pytania. Nadchodzą najczęściej w nocy, analizując cały dzień i biegną do oczu sprawdzić, czy już ich niepewność mnie zaatakowała. Za dnia dają o sobie znać, ale wtedy uciekam szybko do innych, pod uśmiech, albo rozmowę. Może jak tchórz, ale w dzień pomaga i nie zabiera powietrza.

beznadziejna : :