Archiwum 28 czerwca 2002


cze 28 2002 ?
Komentarze: 1

Co do wczorajszego dnia, ilość stresów w nim zawartych przerosła moją psychikę. O 10:00 poszłam do kościoła, „bliższe spotkanie” z Bogiem stanowiło dla mnie silną podporę dnia. Niestety i ona okazała się być za słabą mimo tego, że uciekałam się do niej przez cały czas. Przecież nie wolno gnębić Szefa i wyrzutami i prośbami, i dyskusjami ze sobą we własnym umyśle (chorym). . . . . . .

Wybrałam się z rodzicami do dziadków odległych od nas o godzinę. Mała wieś, którą ubóstwiam nie tylko ja, ale także moje pomieszanie z poplątaniem, bo w tym „świecie” można naprawdę zatopić się słodko-cicho w swoich myślach, nawet tych strasznych i okrutnych. A poza tym, babcia zawsze upiecze te swoje niesamowite jabłeczniki i serniki, które muszą każdemu człowiekowi choć o milimetr poprawić humor. Rozdrażnienie psychiczne rozpoczęło się naturalnie od cioci i sióstr, które tam zawitały. Wujo pije cały czas, nie ma dnia, a w tym dniu minuty w której byłby trzeźwy. Trwa to przecież od dobrych 3 lat i nic się nie zmienia, jest jedynie gorzej. Wynosi z domu różne rzeczy byleby tylko mieć na alkohol, jeżeli denaturat można nazwać alkoholem. Dla cioci z całą tą sprawą związane są różne argumenty: dzieci, cierpienie, bezczynność, strach, wiara w dwóch znaczeniach-„Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozłącza” i jeszcze kilka z pewnością. Jednak i niestety to nie było głównym zagadnieniem dzisiejszego dnia. Po odjeździe cioci rozmowa została skierowana w kierunku jej córek, moich sióstr. Dziadek powiedział, że Renata ma jedną łopatkę wyżej i widoczne jest to, ze pod łopatką narasta coś w rodzaju garbu. Zaczął się lament, szloch, różnego rodzaju podejrzenia i domysły. Opowiadał, że pilnował dziewczyn i Renata akurat się przebierała, podszedł i kazał się pokazać, a ona odpowiedziała z łzami w oczach: „Dziadziuś nie patrz na mnie bo ja jestem krzywa”, po czym zasłoniła się włosami. Dziadek, babcia, mama płakali, a ja rozładowywałam się wewnętrznie, nie miałam siły ; z pytaniem „Dlaczego? ” na czele narastała we mnie złość. Czy naprawdę nie mają dość cierpienia? To wie tylko jedna „osoba” i ta właśnie „osoba” nie udzieli odpowiedzi ani nie podpowie rozwiązania. Wydaje się też – nie zlituje się, chociaż wiemy, że to nie tak. Ona po prostu ma te swoje wszystkie plany co do nas, a my musimy znosić i trwać żeby później było nam lepiej, a raczej żeby jej udowodnić, ze zasługujemy na to żeby kiedyś było nam lepiej. Ale jak tu patrzeć na cierpienie 11 letniego dziecka i nie ranić sobie serca tak głęboko, ze aż na wylot. Jak tu siedzieć bezczynnie nie mogąc pomóc, mogąc jedynie czuć w sobie cholerne jakieś rozżalenie, współczucie, ból, smutek, rozgoryczenie, pretensje, załamanie, przygnębienie i do tego wiedzieć, ze to nie jest nawet połowa tego co czuje to dziecko, co czuje moja siostra. Całą noc rozmyślania jak ja podtrzymywać na duchu, co robić by czuła się dobrze, jakie rady jej oferować, jak wyrazić gotowość do bycia przy niej w każdym momencie jej zachcianki. I totalna pustka i jedynie nic. I żeby się piekło za szybko nie zapchało.             

 

beznadziejna : :